Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

te szmaty w łazience. Któż mógł wiedzieć, że, no! że wianek niewinności! — Z pasją cisnął drelichowe spodnie na podłogę. Ani chciał, ani szukał i stało się, że aż niewinność! Lenora ze śmietnika, a tu te cuda! Tak? Nie szukał cudów, ale zaparł się biednej Lenorki. Chodziło przecież o głupstwo, o forsę, wynalazek, Zaprawę, — masz zaprawę!
— Odnoszę wrażenie — rzekła Zuzanna — jakby mnie zgwałcił mój własny służący.
— Nie zgwałcił i nie żaden służący. A jeżeli by nawet służący, to co? Wam się to pewno wydaje bardzo ważne, ale my, mężczyźni? Ktoś kiedyś musi zawsze w życiu zaczynać i to jest ważne, może nawet święte, ale tylko z punktu widzenia otworzonej butelki.
Zuza żachnęła się, Tadeusz podszedł do niej jakimś nowym, cierpliwym krokiem ufności i przyjaźni. — Powinienbym cię przeprosić — mówił — ale byłoby to zanadto idiotyczne. Nie przepraszam, a tylko ze względu na pewną obiektywność, o! jakichś kilku chwil rzetelnego osądu, ja to nazywam trzech buddystycznych minut —
Trzymał ją za ręce, lecz wysunęła ręce z jego dłoni. Chciał ją po koleżeńsku ująć za ramiona, lecz Zuza odsunęła go.
— Lepiej już nie mów nic — westchnęła. Po czym jakby machinalnie objęła go za szyję. I tak trwali jedno przy drugim, złączeni niespodziewanym smutkiem, chyba większym, niż go ogarnąć mogli. Zawstydzeni serdecznie: on, że tu trwa przy niej, jakby chciał dodać otuchy, a jakże jej pomoże? I nie potrafi, i nie zechce wcale. Zuza, że spadła mu