Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niepomiernego smutku. Więcej jeszcze! Doznanie nieprzemierzonej ciszy. W ciszy tej wszystko dokładnie czując, widząc, postrzegając nawet rozmazane pólka Zaprawy, błysk niklowanego browninga pod komodą, odrzuciła ręce tego człowieka i przerażona, że to czyni, w rytm potężnych jęków sąsiedniej huty, pociągnęła Tadeusza za sobą.
Dyszał gniewem, gorącem długiego zmagania się. Te drelichy, fagasowskie drelichy! Tętniły już tylko głuchym stukaniem serca. Biało niebieskie pasy nad którymi unosiła się twarz Mieniewskiego, twarz drapieżnego ptaka, z oczyma pełnymi rozżarzonego zdumienia. Twarz tej szalonej, jedynej, straszliwej i cudownej sekundy...
Ileż potem kłopotliwych szczegółów chwili? Teraz dopiero skoczył Tadeusz, aby drzwi na klucz zamknąć. I musieli się ogarnąć i jakoś oklepać poduszki na pistacjowej kanapce. Pozbierał końskie, pamiątkowe szczotki wielkiej wojny. Kostryniówna wypchnęła go do łazienki, by się przebrał, a sama podeszła ku lustru.
Sprzed lustra odskoczyła ku oknu. Za oknem ściana huty, hucząca nieustannie.
Czy Coeur pozna teraz, co się stało?... Jak gdyby miała jakieś obowiązki wierności wobec takiego dyrektora, który... Jak gdyby miała jakieś obowiązki „czystości“ wobec takiego Mieniewskiego, który —
Wrócił z łazienki już ubrany w cywila z drelichami biało-niebieskimi na ramieniu. Uśmiechał się żałośnie. — Nie wiedziałem — rzekł — bo skądże? Czy pani wie? Właściwie nie-do-wiary! Musiałem zapierać