Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czym zwierzęciem. Tak to czynił bezwzględnie! Na koniec przeprowadził ją siłą ku pistacjowej kanapce chcąc tu rzucić Ale Zuzanna trzymała go za ramiona mocnym uchwytem paznogci. Dyszeli szybko, gorąco, twarzą w twarz, wpatrzeni w siebie gniewnie.
— Lala wypieszczona, burżujka, rozwydrzone pannisko — syczał Tadeusz.
— Dzikus, towarzysz spod ciemnej gwiazdy, apostoł — chrypiała Zuza.
Jak zawsze, wszędzie w Zagłębiu, gdy się spotkają ludzie oko w oko, zaraz ich musi zalać nienawistna jucha, którą potem działacze wiecowi nazywają nienawiścią klasową: że ja z tej strony, a ty z tamtej, przeklętej. Z czego po kilku słowach kłótni wynika, że obie strony są przeklęte. Zaraz ten zgryz, i wyrzut, i pogarda, i wywód z ojca na syna, z ojca na córkę, z pokolenia na pokolenie, wywód upadku, świństwa, czy podłości.
— Twój ojciec to wiadomo!
— A twój, jeszcze lepiej wiadomo!
Lecz dłonie Zuzy chwytając ramiona Tadeusza, uderzając w pierś pana porucznika artylerii z wojny światowej, lgnęły do piersi, ramion, że odrywała je z coraz boleśniejszym wysiłkiem. Gdybyż to Coeur tak jej wymyślał, zastrzeliłaby tym samym browningiem niklowym w jednej chwili.
Przerażenie, olśnienie! Pamięć o Coeurze rozwiała się w uniesieniu gwałtownym a lekkim, aż zawrotnym. Wszystkie tamte szczegóły, okoliczności, wątpliwe, półdziewicze spłynęły w nicość. W jednej sekundzie, w jednym błysku sekundy zdjęło Zuzę uczucie