Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brak wszelkich warunków higienicznych, choćby tylko techniczna praktyka takiego stosunku...
Kostryniówna zatrzymała się przed otwartą szafą swego buduarku. Wyciągnęła stamtąd powoli drelich służącowski, przeprany, używany zazwyczaj przez donajętego frotera. Komplet w biało-niebieskie paski.
Tadeusz wyciągnął po to rękę. Ale Zuzanna nie oddała mu drelichów od razu. Cóż to ją zatrzymało? Właściwie nic, a może tylko pospolita zazdrość, że są ludzie, którym jest wszystko jedno, czy drelich, frak, czy manikura, czy ręka wyślizgana od łopaty.
Tadeusz uśmiechnął się uprzejmie.
— Wolałabym — rzekła poważnie — żeby się pan tak nie uśmiechał. Bo pan się śmieje jak człowiek, którego tutaj nic nie obchodzi.
— A cóż ma mnie obchodzić specjalnie tutaj?
Chciała mu odpowiedzieć trafnie i złośliwie, a rzekła tylko: — Może pan ima rację.
Przebrał się w ów komplet w łazience i tak już pił herbatę w fagasowskich drelichach na pistacjowej kanapce.
W mniemaniu, że Zuzanna szczerze zajmuje się sportem, mógł dzięki takiemu kostiumowi z łatwością pokazać odpowiednie partie mięśni, wyrobione odpowiednimi ćwiczeniami.
Niezmiernie charakterystyczną gulę przy łokciu od tennisa; różnicę między łydką prawą i lewą od gry w piłkę nożną; długie, muskuły na piersiach i plecach od fechtunku. Zuza przypatrywała się tym pokazom nie bez niesmaku. Młodzieniec „uwydatniał się“ jakby na sprzedaż. Gdyby były targi na niewolników