Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w Osadzie. Tu w Zagłębiu, a specjalnie w Osadzie Górniczej. A przede wszystkim na „Erazmie“.
— Żadnych intryg, żadnej gry politycznej czy jak sobie to tam nazywacie, żadnych Mieniewskich, młodych, czy starych. Jedno jest do zrobienia i ja to zrobię, i wszystko wyjaśnię! Jako twoja żona, zarazem matka Zuzy: porozumieć się z Coeurem! Poczciwie i po prostu. Wyjaśnić wszystko.
Dyrektor spojrzał mimo woli, czy żona nie klęczy na twardym i nie odciska sobie kolan. Byłoby rzeczywiście szkoda tych pięknych kolan.
Źrenice pani Stanisławy rozszerzyły się tchnąc wilgotną, promienną jasnością. — Błagam cię, zaufaj mi, zaufaj memu taktowi.
Czerwone spojrzenie dyrektora zaciemniło się. Przez żyłkowane białka przeleciał mętny brud. Kostryń ścisnął żonę za ramiona, podniósł, popchnął i rzucił na pościel. Zaszumiało mu w uszach rozkoszą wielką, gwałtowną, jak kiedy bił Knote w kancelarii Huty.
Szamotali się w niebieskim świetle stylowej sypialni, aż nagle: — Poniewierasz mnie — jęknęła pani Stanisława.
— A poniewieram, poniewieram, poniewieram — odpowiadał cichutko — poniewieram.
Już dawno go nie było a jeszcze uparty szept mężowskiego głosu szeleścił Stanisławie w uszach.
Cały następny ranek przepłakała w swym ulubionym miejscu, w salonie, za parawanem z pierścionków od cygar. Cóż teraz pozostaje? Usuwać się, nie wchodzić już nikomu w drogę. Poza porami jedzenia