Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stanisława nie odpowiedziała czyniąc jeden ż Swoich przepięknych gestów śnieżnym ramieniem.
— Doskonale — przerwał Kostryń. Po czym uprzedził żonę, co do wizyt Mieniewskiego młodego. Rzecz zgoła niewinna, chodzi tu o wypróbowanie pewnych, zdaje się zresztą niedołężnych pomysłów, ale wynik może być zabawny.
— Wytłumaczyłem to już Zuzie. Mieniewski próbować będzie u nas jakichś tam swoich past. Wciąga mnie w to. Rozumiesz, że nie należy odmawiać od razu.
Tak samo, jak w rozmowie z nim, samym Zuzanna, dorzucił na koniec: — Dalej?
I tu znów scena! Całkiem niespodziewanie dzika, nieprzytomna scena!!
Stanisława wyskakuje z łóżka. W długiej nocnej koszuli jedwabnej. Żeby też musieć myśleć przy swej żonie zawsze o teatrze i do tego najgłupszym! Chwila ta przypomina Kostryniowi któryś akt Rigoletta. Takie to oklepane. Gdy owa Firdyginda jakaś, zgwałcona czy tam jak, wylatuje z kulisy w długich nocnych jedwabiach i pada przed ojcem na kolana. Przed starym błaznem. Myśli się podczas tego, że mogłaby mieć te jedwabie trochę więcej przezroczyste.
Są przezroczyste! Kostryń dawno już nie widział tak swej żony. Od szybkiego przebiegu wysokiej postaci cieniutki jedwab przylgnął szczelnie do ciała oznaczając wyraźnie kształty.
— Nie pozwolę — błagała Kostryniowa — na żadne wizyty.
Wiedziała najdokładniej od Knote, co się święci