Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że na ten temat płakałyśmy razem z twoją żoną, przy masażu!... Myślę tylko o śmierci.
Kostryń głaskał, pieścił jej ciało, Knote stała cierpliwie, posłuszna, niczym zwierzę.
Wpatrzona w mokre szyby, wstrząśnięta przerażeniem i wstrętem a jedną tylko myślą ożywiona: że Kostryń ulęknie się owych myśli o śmierci, skłamanych zresztą, nieprawdziwych!! Za którymi rozścielony jest ogródek księdza Kani na Zielonem, wszystkie zioła posłuszne, cicha rozmowa w starej karczmie na hałdach i męskie, święte miłosierdzie.
— Cóż za głupstwa o śmierci?! Skądże jeszcze to znowu? — warknął dyrektor. Przyciągnął masażystkę jeszcze bliżej, wydobył portfel, wyłuskał cicho z przegródki banknot stuzłotowy.
Knote, zamiast ucieszyć się, zapłakała gorzko. Płaczem wysokim, śpiewnym, cichym, jakby „zagrobowym“.
— O cóż znów, o co, o co?!
— Żebyś wiedział, Feliksie — zdążyła wyznać w końcu — że obie teraz tak płaczemy. Obie. Gdyż obie jesteśmy bardzo nieszczęśliwe.
— Gdzie znowu, jakie obie?!
— Twoja żona, Feliksie, i ja — wyznała godnie Knote.
Przyobiecała zrozpaczonej Stanisławie, że pogada, że wstawi się do męża, czyż nie wstawiła się? Płakały, owszem, płakały niedawno razem przy masażu, gdy Knote opowiedziała Stanisławie o dziwnym księdzu Kani, o prostej wierze prostych górników, którzy