Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

co już dawno chyba, i jeszcze raz ostatni w niedzielę załatwiła z Coeurem sama...
Spóźnia się ojciec z głupimi intrygami, na tle owego Włazolinu, — żeby to tu w mieszkaniu na jakimś kawałku podłogi wypróbować, potem urządzić pokaz, na przykład w sali koncertowej, na pierwszym piętrze Rady Kopalń i Hut. Uprzednio zawiadomić anonimem szanownych towarzyszy i niechże patrzą, jak to syn leadera, co ich od strajku odmawiał, froteruje posadzki u kapitalistów.
Oto, co skromnie, z żałosnym westchnieniem wyłuszczał Kostryń córce.
— Zasadniczego znaczenia nie ma taka rzecz — twierdził wstydliwie — ale rozumiesz sama, iż w chwili wrzenia taki szczegół wyprowadza przeciwnika z równowagi, kompromituje?!
— A cóż ma do rzeczy, że młody pan Mieniewski ma tu jakąś dziewczynkę?
— Tamto znów, ta kochanka, łączy się z czym innym. Tamto są znowu komuniści. To się jakoś tak dziwnie, dziwnie rozgałęzia, tak nieuchwytnie przenika jedno w drugie, korzenie ma dalekie.
— A cóż na to twoja informatorka, Knote? Cóż mówi Knote?
Kostryń niedbale machnął ręką.
Zuza dotknęła ojca w ramię:
— Nie wstyd ci dla takiego płupstwa zamykać się ze mną na klucz i przykrość robić matce?!
Szczypnąwszy struny skrzypiec położonych na biurku wyszła z przykrym, uśmiechem. Trącone