Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Coeura — rzekł Kostryń cicho.
— A cóż nas Coeur obchodzi?!
Nie odpowiedzieli sobie na to pytanie.
— Nie chodzi o osoby — martwił się Kostryń — a o rzecz samą, o rzecz, którą trzeba koniecznie odrobić. Skoro chcą, a wszyscy, wszyscy teraz chcą, to będą mieli już ten swój strejk. — Mówił zamykając oczy jak gdyby nawet w mroku nie chciał patrzeć na to wstrętne słowo: strejk.
— Więc będą mieli. Ale odrobić należy to, co się zawiniło. Należy odrobić moje fałszywe stanowisko poprzednie a sprowokować tych, którzy i tak będą rozbici.
— Rozumiesz przecie, że ojciec twój, czy chce, czy nie chce, musi tutaj rządzić się także i podstępem. Tym, co ludzie wrodzy nam a bezmyślni nazywają podłością.
— Rozumiem doskonale.
Wysunął wolno naprzód rękę, uniósł z podołka córki zimną jej dłoń i ucałował. — — Otóż — szeptał cichutko — przebywa tu obecnie ten, jakże mu tam, no, syn starego, Tadeusz Mieniewski. Bardzo kręci się wśród tutejszych partyjników. Znają go wszyscy i może nawet myślą, że ma jakieś zlecenia od starego leadera. Daruj, że o tym wspomnę, ma tu nawet stosunek, miłosny stosunek z dziewczyną kopalnianą, niejaką Eleonorą, dobre imię? Eleonorą Duś. Ode mnie z „Erazma“ już ją wydaliłem.
Zuzanna wstała. Cóż ją mogło obchodzić, z kim jakiś tam Tadeusz Mieniewski ma miłosne stosunki?! Uzmysłowiła sobie wyraźnie, że ojciec prosi ją o to,