Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

da bolała! — Trząsł Kozą, wznosił go i opuszczał, wreszcie cisnął na kanapę.
Dopiero teraz przyszedł biedny sekretarz do przytomności. Zerwał się, skoczył na równe nogi, świszczący i zjeżony nagłą poniewierką.
— Ja — wrzasnął głosem zwycięskich swych zgromadzeń i urwał....
Drążek od biurka zamachnął się, aż szyby zadzwoniły. Coś z szelek czy guzików oberwało się przy portkach poselskich i już leciał. Towarzysz poseł z pięścią wielką, jak kamień wysoko uniesioną, biegł by bić w mordę!
Koza zawył przeciągle, załamał się, padł na kolana i zapłakał.
— Siadaj, draniu, i ucz się — warczał Drążek. — Dowiesz się, głupcze, wszystkiego, żebyś wiedział, co się dzieje, żebyś się rozeznawał, a nie żebyś był wart wiedzieć, co się dzieje. To jest pierwsze. Dowiesz się całej prawdy, boś tu jest u mnie w organizacji pies na posyłki i dopiero masz się nauczyć, jak zostać człowiekiem. To jest — dwa.
W punktach od trzech do siedmiu wyliczone zostało narazie: — Co do strejku, harmonizować się będziem, póki co, z nastrojem mas. Puścimy wielkie wiece wszędzie, gdzie się da, teraz my sami, przeciw kapitałowi. Skoro już na to przyszło. Ludzie muszą nam znowu zawierzyć a kierownictwo akcją strejkową musi pozostać u mnie. W ręku. W moim ręku. Na końcu, tak siak czy też inaczej, pójdzie się na kompromis. Więc trzeba działać w słowach, a nie w wyraźnych punktach. A dlaczego kompromis? Dlatego,