Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziesz mnie partią straszył? Ja cię nauczę partii! Co ty, Koza, wyrabiasz tu pode mną, jak ryjesz, podkopujesz, jak podrywasz, to ja wiem nie od dziś. Ale zdałeś ostatni egzamin tu, w tym Domu Ludowym, na tym samym piętrze, w czasie ostatniego posiedzenia delegatów. Kto mnie tu na klucz zamknął?! Otóż teraz moja nauka partyjna — pięść!
Pięść posła Drążka błyszcząca ciemnymi włosami uniosła, w górę koniec nosa Kozy.
— Dość całego gadania: mordę ci porozbijam. Gnido! Mordę ci porozbijam na dziesięć kwaśnych jabłek. Zęby w spluwaczce zostawisz. O, tam, w kącie, przy piecu, w spluwaczce tego Domu Ludowego, który na waszych kościach, bydlęta, wystawię! Na com cię wziął z twej biedy? Z twojej nędzy parszywej i za biurko posadził: żebyś służył, ty, psia krew, zdechłe ścierwo!
Jedno potężne kopnięcie posła wywaliło spod sekretarza krzesełko.
Ciepły kwadracik filcowej podściółki zatoczył się daleko aż pod piec i oto Koza zawisł niejako na swej własnej kamizelce, zgarniętej mocno w ręku Drążka, którego druga ręka, ogromna, groźna, w potężną pięść ściśnięta, sterczała wciąż przed nosem połyskując włosami.
Sekretariat, kalendarze na ścianach, wielki kałamarz na biurku, mapy organizacyj zawodowych, wszystko to trzęsło się od krzyku.
— Wcale nie dla formy — ryczał Drążek — to wcale nie dla formy! Będę walił po mordzie, żeby mor-