Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że jak ty, tak samo każdy da se tu mordę rozbić, iecż sam nikogo nie ugryzie. Dlatego Dom Ludowy będziecie mieli normalnie, wielką piękną budowlę, hipoteki do spłaty nie będzie znów tak dużo; i zostanie tutaj coś, a nie tylko wasz pysk! Na waszych kościach dom ten wybuduję, co jest właśnie najlepsze!
Poseł Drążek odwrócił się od sekretarza plecami, na znak, że dłużej gęby 3trzępić nic warto w tej sprawie. Zatrzymał się przed oknem. Umilkł.
Sekretarz ani drgnął.
— Patrzę na ciebie, Koza, dawno i nie od dziś — zaczął znów Drążek nie odwracając się od okna.
Więc niby czymże patrzył, tyłem? Wystarczało, gdy plecami pouczał teraz tego zgniłka.
— Dopiero muszę cię powoli wyprowadzać na człowieka. Z którego względu siedniesz sobie tu pilnie przy biurku, wypiszesz na papierze związkowym, że wobec takich to a takich incydentów uważamy rokowania za zerwane. Do Rady Kopalń i Hut to wypiszesz na ręce ich prezesa, Kostrynia. I sam mu to zaniesiesz tam naprzeciw’. Tam w Radzie, na posiedzeniu z kapitałem, pary z gęby nie puściłeś, ani tu z delegatami jednego słowa przytomnego. Więc tam temu hyclowi, Kostryniowi, z którym ja mogę się chamrać, ale nie ty, baranie, od siebie, niby prywatnie, od siebie, od takiego głupiego Kozy wyrazisz swoje oburzenie klasowe. To już mi potem nie będziesz przez palce przeciekał! No, więc pisz.
Poseł Drążek nie wcześniej odwrócił się od okna aż usłyszał stuk maszyny. Wtedy dopiero zbliżył się do Kozy z właściwą, bardzo godną łaskawością.