Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krokiem władzy. Jako władza od razu przepowiedział, że teraz są dwie drogi.
Zawsze a zawsze dwie, czyli że żadnej nie ma!
Koza zaś widzi dwie i wcale się nie straszy. Głosem to podaje obrażonym, wielką krzywdę ma z tego, że mówić o tym musi, zwłaszcza do bezrobotnych, którzy jako że zawsze politycznie chwiejni, przez wszystkich pozostaną wypluci.
W myśl ewangelii przecie, do jasnej cholery!
Takie były sposoby Kozy. Wierutny fałsz, a to znów ewangelia, a to wypluci! Niby szacunek, a jakby cię zarazem ciężko po mordzie tłukli.
Zakończenie?
Koza nie czeka na nic. Jakby miał Związek w nosie, i górników w nosie, i kopalnię w nosie, a tu przemawia tylko z pobudek miłosierdzia, chociaż głosem gromowym.
— Sekretarz Związku, to znaczy ja, sonduje na razie opinię delegatów kopalnianych! Wszystko inne, czy tam postanowienia jakieś w sprawie strejku, to warcholstwo! Sami wiecie! Żadne mi tam żywioły jakieś, ale organizacja wszystko ma postanowić, czyli że Związek!
Przekrzywił sportową czapeczkę (gdyż jej był nie zdjął wcale) z lewego ucha na prawe i dodał, już wychodząc: — A znów jeżeli chcecie być zgniłą szlachtą z końca osiemnastego wieku, to już nie moja rzecz! To będziecie żywiołem.
— Nie moja rzecz — huczał przez gęste strugi deszczu, wesoło, obraźliwie, aż do budynku łaźni, wciąż