Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez całe błogosławieństwo swej pracy biurowej o jednym tylko: kariera!
Zrobić na gwałt karierę! Rzecz po prostu konieczna, nieodzowna, zrobić natychmiast karierę, żeby nie było za późno. A potem, proszę bardzo: pan poseł Koza. Poseł Alojzy Koza.
We wrotach Domu Ludowego zatrzymali Kozę bezrobotni. Gadali, czegoś chcieli — towarzysze, czekajcie, bo tu ważniejsze rzeczy — i hyc na górę. Pędził na trzecie piętro, do sekretariatu, po pięć schodów na raz. Stłukł sobie wielki palec na ostatnim stopniu.
Poseł Drążek siedział za biurkiem Kozy i czekał.
Gdy Koza wysapnął pierwsze zadyszane słowa: — jakie to szczęście, pośle, że was tu zastaję — Drążek odszedł od biurka i zatrzymał się przed oknem. Odwrócony do Kozy plecami.
Koza wygarnął wszystko od razu, z miejsca: gdzie był, u kogo, zawezwany w dyskrecji, jako niby redaktor, niby, że tajemnica redakcyjna. — O czym się dowiedział, co ma się dziać, jakie to zamachy podstępne szykują komuniści na pogrzeb biednej Supernaczki, która umarła wreszcie, o czym wiecie.
Przerwał, bo niby co ma znaczyć: plecy posła są tyłem odwrócone? Należało by raczej podejść do chama takiego, tyłem odwróconego, wziąć go pod rękę i powiedzieć: — słuchaj dziadu uważnie!
Obrobiwszy sprawę pogrzebu wydał Koza drugą nowinkę, co do Tadeusza Mieniewskiego. Gdy jednak padło nazwisko Mieniewskich, szerokie bary po-