Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lucja ideałów za dozgonnymi murami partii. Och, tego może pani być pewna, za murami dozgonnymi! A jednak ewolucja: od czwartego pokładu na „Florze“, pani wie? Grubość pokładu siedmdziesiąt centymetrów, dwanaście godzin na czworakach. Dwanaście godzin dziennie na czworakach, przez tyle lat szedłem tu....
Słowa te wymawiał olśniony, z oczyma wpatrzonymi w sufit. Na suficie wymalowane były przeróżne liry i owoce. Wiedział już, że nigdy w życiu nie zapomni tych lir.
— To znaczy dokąd? — spytała Kostryniówna.
Chciał powiedzieć — szedłem do stóp pani. Czy można taką rzecz powiedzieć od razu? Nie. Ale są w życiu ludzkim pioruny, które sprawiają, że wszystko można. Koza chciał nawiązać do wspólnego pobytu, do wspólnego zamieszkiwania w Osadzie różnych klasowo osobników: takiej, na przykład, panny Kostryniównej i takiego, jak on, socjalistycznego sekretarza Związku. Ludzie tacy widują się osobiście mało, społecznie jednak przestają z sobą poniekąd codziennie, co stwarza po prostu stan dawnej znajomości, który mógłby usprawiedliwić takie na przykład oświadczenie, jak o dążeniu do stóp.
Uczuciowy piorun nie pozwolił sekretarzowi wysłowić całego tego rozumowania. Wbrew samemu sobie Koza powiedział od razu, czego powiedzieć nie można, krzyknął bowiem: — Przez tyle lat szedłem do pani stóp!!
Zuza zmartwiała z przestrachu. Takiemu durniowi powierzyła swoje afery z Mieniewskim! — Pa-