Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jedziesz na poziom trzeci. Poziom trzeci, na podszybiu światła eleganckie, idziesz sobie przecznicą, tyle lat, przecznicą przez małe szyny, w błocie wzdłuż barierki, nowy pan zawiadowca postawił te barierki. Tak doszedłeś sobie do Krzyżowego, czyli droga się rozszczepia, rozjazd, żeby się wagoniki wymijały.
A potem idziesz głównym przewozowym, długą, białą, betonową kichą pod górę i na wschód, aż do pochylni A!!
Markszejder szukać jął nagle skrytki swej w powietrzu. Nie znalazł. Zbladł, zamachał rękami. — Idziesz dalej, na prawo pochylnia, ciemność się na niej kurzy. Po bokach masz schodowy zachodni i wschodni, a od nich w prawo, w lewo chodniki mniejsze — pierwszy, drugi, trzeci, siódmy, ósmy. W ogromnym, czarnym serze idziesz, biały robaczku, i tu...
Falkiewiczowi zagulgotało w nieogolonej krtani, aż siwe włoski błysnęły na podgardlu: — Trzeci poziom przy starych ogniach... Na wschód od pochylni A Źle naniesione na ostatnim rysunku... To podobno Falkiewicz, Falkiewicz naniósł źle ze starych planów?! Tak mówi pan dyrektor. Pan dyrektor wie lepiej.
Markszejder odsunął się od Tadeusza i wybuchł śmiechem, nad którym małe oczy trwały w nieruchomym przerażeniu.
— Nic nie rozumiem!
— W ogromnym czarnym serze nie tak łatwo zrozumieć. Pan na stałe, panie Mieniewski, czy przejazdem? Wszystko, wszędzie kapitał.
Spod przymrużonych powiek Falkiewicza pa-