Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mógł sfinansować. Żebyś dał pieniędzy. Nie dużo, oczywiście, ale trzeba z czymś zacząć.
Patrzyły na niego szerokie, płaskie źrenice ojca, jak dwie rozbite główki dużych gwoździ.
— Jestem przerażony — żachnął się wreszcie leader, aż wszystkie sprężyny łoża zabrzmiały przeciągłym akordem — jestem przerażony tą otchłanią banalności, w jakiej żyje pokolenie moich synów. Powiem krótko: kiedy, swego czasu, odwiedziłem cię na froncie i kiedy leżeliśmy u ciebie w ziemiance, dumny byłem na myśl, że mnie twoje wszy oblezą. A teraz Jeden z bohaterów wielkiej wojny froterem posadzek. Fagasem! Fa-ga-sem!! Zastanów się, czyś nie zwariował?
Tadeusz zaczął głosem spokojnym, gdy nagle, jakby płomień ogromny zapalił wszystkie słowa: —
— To jest zawsze lepsze od tego co ty robisz! Po całym życiu pracy, zza płotu wszystkich podpórek gadasz tym zdychającym z głodu ludziom: uczcie się, durnie! No, przecież oszukujesz ich! No, oszukujesz! Sam nawet nie wiesz, dlaczego cię tam nie rozszarpali na miejscu?! Chwycili się za ręce, za ramiona. Miłość ogromna, wierna, najpewniejsza mieniła się w rozszerzonych źrenicach, słowa obce, ani z woli ani z uczuć powstałe, raniły boleśnie.
— Jak śmiesz tak mówić?! Nie przed tobą będę zdawał rachunki, rozumiesz?! Bo całe moje życie... — Leader zamknął oczy. Rozwinęło się przed nim raz jeszcze, niby cyrk olbrzymi, szara rozległa arena, wypełniona po brzegi tłumem krzyczącym, płaczącym, wyją-