Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nej. Błaga o litość. Profesorowie odwracają się ze wstrętem, inspektor rzuca delikwentowi na głowę stos książek. Wtedy on, Tadeusz Mieniewski, w niepojętych susach czasu przedwojenny maturzysta a zarazem porucznik, nakazuje ogień swej baterii.
Ze wszystkich belfrów pozostaje niepozorna kupka skorup.
Siadł na łóżku. Matura, belfry, bateria to przecie tylko sen.
— Przechylam się nieodwołalnie — postanowił Tadeusz rozcierając zmarznięte ramiona — na stronę wynalazków.
Dwaj bracia, Tadeusz i Stanisław Mieniewscy — dwa wynalazki: Włazolin i Zaprawa.
Tu je odkryli, stąd, z głupiego Borysławia, oczywiście po załatwieniu kilku jeszcze technicznych szczegółów, nie zatrzymują się już chyba w zwycięskim pochodzie aż w Australii.
Cała koncepcja rzeczy polegała na spostrzeżeniu, mającym walory amerykańskiej dosłowności: ludzie nie zdają sobie sprawy, że główną część życia wypełniają im nogi. Miłość, pośpiech, wojna, turystyka, taniec, sport, to wszystko nogi!
— Pomyśl no chwilę o tańcu i sporcie w związku z przetworem nafty — mawiał Tadeusz do młodszego brata. — Co to znaczy taniec? Taniec to nogi w stosunku do posadzki. Tak czy nie?
Stanisław uznał, że tak.
Jeżeli zaś chodzi o sport w związku z przetworem naftowym? Oczywiście narty! Właściwa czep-