Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lazło to z tamtej strony, kuśtykając, siwe, ciemne, w czarnym wyrudziałym surducie. W takt lewej sztywnej nogi poły spadały w bok. Wiotki, pusty rękaw surduta marszczył się na wietrze.
Leader zbladł. Nagle śmiałymi susami przeleciał po belkach. Tu ręce podniósł i owo widmo łapiąc chciwie w ramiona: — Jak się macie, stary Supernaku — zawołał.
Zawołał: — jak się macie, stary Supernaku — i jubileuszową swoją głowę złożył na ramieniu kaleki, niczym dziecko.
Towarzysz poseł Drążek, Martyzelowa, sekretarz Koza widzieli, co gotów był radykalnie poświadczyć Martyzel: leader Mieniewski ściskając kopalnianego portiera, Supernaka, miał łzy w oczach.
Powitanie leadera z portierem było chyba gorszące? Poseł Drążek objaśnił co prawda, że pamiętali się jeszcze z czasów rewolucji, z partyjnego sądu o prowokacje. Sprawa była niejasna, pogmatwana, z nieszczęśliwym wypadkiem na kopalni, wskutek którego wyjęto Supernakowi kilka żeber i amputowano dłoń lewą.
Że ludzie dawno się znają, to jeszcze chyba niczego nie dowodzi?!
A leader wciąż swoje:
— Tyle lat — śmiał się dźwięczną, parlamentarną piersią do kaleki — i wciąż trzymacie się doskonale?!
Na dowód czego portier odwrócił się bokiem. Pokazał brak całej ręki w luźnym rękawie. Od dawna był już stuprocentowym inwalidą. Wszystkie rany, zła-