Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylu lat swej pracy, zasadniczo nie pamiętał w obliczu towarzyszy urządzeń kapitalistycznych. Mieściło się w tym pouczające lekceważenie i zawarta była domniemana znikomość tych urządzeń.
— Taka śliczna bombonierka — dodał zjadliwie.
Słowo bombonierka przerwało wszystkie tamy. Szare półkole asysty przemówiło... Jęło skrzeczeć, krzyczeć, człek przy człeku, podobny, krępy, taki sam, jakby nagle szary, ścisły parkan zaczął wrzeszczeć ludzkim głosem.
Jedno nasamprzód, aby tylko wziąć sam czas pod uwagę: osiem godzin! Od tego czasu chcą odliczyć teraz czas zjazdu na dół i wyjazdu na powierzchnię. To już przybywa robotnikowi pół godziny! Co jest wbrew wszelkiej ustawie!
— Dodać do tego wprowadzenie pod ziemią półgodzinnej przerwy jedzeniowej?
— Kto ma jeść, jak prawie nie ma za co, a praca jest na akord? Będą zdychać, a będą lecieć za wózkami, będą zdychać, aby tylko wiertać i jeszcze wiertać. Wiertać!!!
— A zamach na angielskie soboty?
— A nie kupuje to kopalnia wszystkich urlopów robotniczych?!
— A chociażby ten przydział węgla — piszczały kobiety — tych parę miałkich korcy?!
Leader słuchał bez jednego drgnienia twarzy. Wygładziła się w nim hartowana latami płaszczyzna odporności.