Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

netkę w popielatym żakiecie, zapinanym na kościane guziki.
Była chyba znacznie młodsza od męża, czy też może tak szczęśliwie zachowana?
Leader podał jej rękę i zalotnym a jednak powściągliwym spojrzeniem zaglądnąwszy w oczy, rzekł:
— Na miły Bóg, tylko z dziećmi, ludzie, nie śpieszcie się zanadto!
Wypróbowane to powiedzenie pochlebiało sile mężczyzny, a zarazem chroniło zdrowie i piękność kobiety.
— Wilk — kończył poseł w stronę Martyzela — wilk ostatniego strejku robotników w Westfalii. Możeście nie był, Martyzel, przed wojną wilkiem, co?
Gdy padły słowa o westfalskim strejku, nietylko Martyzela, całą asystę, jakby elektryczność przeszła. Tutaj od dawna przecie zewsząd strejkiem pachniało w powietrzu i co?
Kapitał prowokował dalej. Wszystkie znaki robotniczego życia wyraźnie prowokację wskazywały. Któż znajdzie odwagę, żeby to wypowiedzieć, skoro Martyzel, który od tylu lat ciągle w książkach siedzi, ręce tylko nieśmiało wyciąga!?
A tu poseł zawinął połą płaszcza i już wszyscy idą w inną stronę.
Żółte klepisko schło cierpliwie na słońcu, w głębokim cieniu ścian szeleściły jasne strzępy wiórów, przez puste okna niby kruszyny przelatywały wróble, lecz gdyby nie ta cała budowa, to by poseł Drążek inaczej z kapitałem gadał, inną by tu ludzie znajdowali obronę, a tak? Dom wznosi się, tymczasem płaca