Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na jutro wszystko będzie białe — zaśmiała się Lenorka.
Obejrzeli samolot, Tadeusz wytłumaczył rozmaite szczegóły, gdzie i co, i jak mieści się w tej maszynie. Wyspinali się po małej drabince i zasiedli do środka.
We dwoje!
Tu dopiero od chrzęstu w kieszeni przypomniał się Tadeuszowi ów list.
— Bierz ciastka — krzyknął Tadek przez ostry szum motoru — a ja zaraz przeczytam.
Objął ją mocno przez pół, rękę sklepił od dołu na kochanej piersi, czytał, Lenora jadła, przełknąć wcale nie mogąc: w usta, w gardle paliło ją to ciastko jak niegaszone wapno...
Pod bokiem i na piersi zelżały uściski Tadeusza.
Czytał ogromnie pilnie.
Patrzyła przed się, na rzadkie płatki śniegu, aż drżąca z przerażenia: pierwszy to raz od niepamiętnych czasów, od kiedy myślą mogła sięgnąć, stało się coś, że nie powiedzieć już nigdy, nie odrobić! Że rozpływał się od tego jej Tadek i znikał, i przepadał, choć teraz właśnie kochała go nad życie.
Nie patrzył na nią: czytał.
Nie przeszkadzało mu, że śnieg pada na papier i przesłania niektóre słowa czy litery. Czytał powoli drugą już z kolei stronicę sejmowego formatu, pisaną charakterem ważnym ustępów ojcowskiego pamiętnika.
Litery wielkie, szczerbate, coraz spadały z linii i spłoziły się w dół; wysiłek ręki ojcowskiej wlókł je