Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W Osadzie nie ma się gdzie zabawić. Karuzele już są zamknięte, bo już za późno. Jest jeszcze tylko przy Miedzianej strzelanie. Jeżeli nie zamknięte. Potem będzie za późno.
— Dokądże teraz wracać?!
Owiało nagle Lenorę ze wszystkich stron jak mrozem. Dokądże teraz wracać? Chyba, że nie ma dokąd, nigdzie nigdy nie wróci, nikogo z dawnych ludzi i nigdy więcej za żadne skarby nie zobaczy.
Więc wszystko jedno, poszli.
Na Miedzianą, aby trochę postrzelać.
Tadek chciał iść pod rękę.
Nie wypadało. Za nic! Lenora nie chciała.
Co innego przy sobie blisko. Można ile wlezie.
Szli więc ciągle przy sobie rudymi uliczkami, przy sobie, na zmienianą nogę, biodra stykały się zderzone szybkim krokiem i ramię przylegało ciągle do ramienia.
Jakiż to dziwny chód?! Gdy zbliżał ich ku sobie otwierało się w Lenorze szczęście, że o wszystkim za pomnieć. A gdy ich znów rozłączał, zapadała się w ciemność straszliwszą, niż dzisiejsze wspomnienie.
Tak doszła z swoim Tadkiem najszczęśliwsza a zarazem śmiertelnie przerażona do owego strzelania w budzie pomalowanej na biało i czerwono.
I tu znów zaraz o wszystkim zapomniała: me przez raglan: że to jej chłopiec w takim pięknym płaszczu. Czyż stała o bogactwa? Nigdy w życiu. Lec/ strzelał ku zadziwieniu wszystkich, którzy tu przegrywali stawki, gdyż strzelać nie umieli.
Nikt nie umiał, jak Tadek.