Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trzymała w ręku ciastko migdałowe, dała ułamać koniec.
— Co to miałam powiedzieć? No, więc właśnie! Tu masz list do Mieniewskiego — rzekła chrupiąc migdały. — Przyszedł przed dwiema godzinami ten list. Ekspres.
Wpadały te słowa w Lenorkę, jakby w studnię. Każde kolejno buchnie, uderzy i zatonie.
— Młody Mieniewski jest właśnie u Kostryniów. Jeśli chcesz, zadzwoń lekko na dole i list oddaj. Jeśli chcesz.
— Chcę.
List był duży, koperta piękna, sztywna, w czterech rogach lakowana. Stała Dusiówna z tym listem na chodniku i oto nagle zapomniała, którędy stąd, z ulicy Przemysłowej, idzie się do Kostryniów? Czy przez Miedzianą, czy przez Trzeciego Maja, czy dokoła „Erazma“? Gdzie mieszkają Kostrynie i gdzie, co, jak, którędy wszystko się obraca?!
Zeszła w dół, ulicą Przemysłową, w stronę żeberka kolejowego, między hutą a kopalnią. Poszła zwykłą najprostszą drogą, we właściwym kierunku, wzdłuż sinego muru huty Katarzyny i już stanęła przed wszystkimi oknami tego pierwszego piętra, a wciąż trwało pytanie — gdzież mieszkają Kostrynie?!
Przez zapuszczone story nie było nic widać, choć świecili we wszystkich siedmiu oknach frontu, które każdy człowiek w Osadzie znał przecie doskonale.
Ulicą latał kurz, ludzie wracali z wałów, z wytartych łączek z dziećmi na rękach. Czasem przejeżdżał jakiś powóz kopalniany, albo nawet samochód.