Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chodnika ósmego, przed stare zroby, oznaczone na planach wiadomym trapezem karminu.
Coeur dobrnął już nieomal do miejsca owych zrobów, prawie na przodek chodnika ósmego.
Zdrętwiał...
Pokład jakoby ruszał się tu swoim własnym życiem utworzywszy na przecięciu dwóch ścian szarą postać cienia, wlepioną w węgiel. Postać owa wnikała w ścianę, po przeguby, po łokcie, aż po pachy.
Coeur w ostatecznej panice rzucił się naprzód chwytając ową postać za bary. Runęli w tył gasząc ustawione na ziemi karbidówki. Długą chwilę zmagali się w nieprzeniknionych ciemnościach. Zawadzili rozpędem o jeden, drugi stempel drewniany, coś runęło, oberwało się obok, wgnietli się w miałki, ostry węgiel rozsypany po spodku chodnika. Poprzez deski, narzędzia wlecieli w kąt i w wodę.
Coeur spychał przeciwnika w szlam, wlókł pod prąd ścieku. Przeciwnik bulgotał pod wodą, z chlupotem wydobywał się na wierzch i znów zaciskał Coeura w potężnym uścisku. Bili się, gnietli, dusili na tym miejscu, jak gdyby właśnie bili się o czarne, wąskie przejście od starych ogni, póki nie dowiedzieli się wreszcie, wyczerpani do utraty tchu, co są za jedni.
— Dyrektor Coeur! Francuz! Ja jestem dyrektor! Directeur général! —
— Starszy górnik Martyzel!
— Mam przy sobie rewolwer, mogę zabić — zawołał Coeur.
— Nie jest żadna nowina — odpowiedział Martyzel.