Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tym rękawie. Po prawej stronie Coeura przypadały te* raz chodniczki 4, 5, 6, 7.
Dyrektor dążył do ósmego.
Tę część pola górniczego wybierała kopalnia odniedawna, brakowało tu więc trepów, schodów i najprymitywniejszych urządzeń odbudowy.
Przy chodniczku szóstym znalazł się jakoby w przecięciu ramion czarnego krzyża, który tworzyły tutaj korytarze kopalni. Od tego miejsca skradał się już w górę nader ostrożnie. Gdy stanął przy chodniku siódmym, zatrzymał się zdumiony: powyżej, chyba właśnie na ósmym, tak, tam, od starych ogni dolatywał miarowy odgłos.
Jak gdyby pracowano na ósmym?!
Zdjęło Coeura w tej chwili przerażenie nieopisane, że to już własne jego myśli, zamiary, plany kują tam w skale, same przez się działają! Sąsiednie chodniki raz po raz oddawały echo — donośne uderzenia, potem zaś tarcie pokładu; jakby ktoś dziury zakładał w węglu, przecierał i szykował do rozsadzenia.
Coeur pobiegł równoległym chodnikiem kryjąc za sobą światło.
Któż mógł kręcić się tam teraz na tym miejscu?!
Falkiewicz? Kostryń?! Czy który z Francuzów?!
Wyraźnie — dziury zakładano w przodku do strzału! Czyżby ktoś inny na własną rękę miał tutaj swoje plany!?
Coeur skradał się małą przecinką pod górę, krok za krokiem, bez szelestu, powoli. Niziutka ta przecinka podstemplowana drzewem prowadziła do przodka