Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lendarzowym święcie dyżur liczy się za podwójną dniówkę.
Na widok Coeura portier zbladł, pochylił się i roztrzęsionymi rękami otwierał co prędzej łazienkę. Stare oczy Supernaka aż gasły od blasku dyrektorskiej postaci. Służył z namaszczeniem, na wyścigi. Przypadał do trzewików, ujmował świątobliwie końce spodni Francuza, wyślizganymi dłońmi rozwieszał najstaranniej czarną marynarkę na oparciu krzesła.
Dyrektor Coeur nie musiał czekać na wszystko jak pan dyrektor Kostryń. Supernak patrzył w oczy Francuzowi żarem wierności. Gdy spostrzegł jedno pochylenie głowy, całym sobą, wszystkim kalectwem połamanej osoby swej przysunął się z szeptem najusłużniejszym i wydał z siebie wszystko ofiarnie, od jednego zamachu!
Marzyło się Supernakowi, że sprawy te otrzyma z jego ręki kanonik: dostałaby za to żona pogrzeb bezpłatnie i to najlepszej klasy! Lecz na sam widok głównego dyrektora, Francuza, pana tylu baronów węglowych, przezwyciężył wszystko; we wszystkich uczuciach portiera nastało szczęście wierności. Wierność za darmo, bez żadnej nagrody od prawdziwego mocodawcy kapitału.
Supernak donosił pobożnie, o księdzu Kani. Że już lada dzień ksiądz ujawni się z wiarą. Knote wciąż tam przybiega. Widać i Kostryń macza palce w tych rzeczach. Radzili dziś Kostrynie z Kapuścikiem.
Coeur przerwał te wyznania niecierpliwym ruchem ręki.