Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Supernak więc przykucnął, na ile sztywna noga pozwalała, wpatrzony czujnie w policzki dyrektora. Do nadszybia nie odprowadzał wielkiego mocodawcy. Nie potrzeba, by ludzie widzieli. Oczami tylko dążył za stopą dyrektorską.
Przepadało to darmo, lecz w tych razach rzecz nie jest w nagrodzie, a w gorącej czujności. Dla największego mocodawcy kapitału wierność będzie za darmo.
Coeur wszedł na górny poziom nadszybia i spytał sygnalisty o nazwiska dzisiejszej obserwacji: nazwiska dozorcy nie dosłyszał, a tylko drugie:
— Starszy górnik Martyzel.
Spłoszony sygnalista otworzył kraty windy i odbił znak do maszyny wyciągowej — dwa i cztery — jak kiedy klatka zjeżdża na dół z człowiekiem.