Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lam, bo pozwalam. Na co chcę. Ale nie pozwalam na żadne rugi, zmiany, awantury. I nie wolno ci znęcać się nad Kostryniem. — Tak powiedziała o ojcu, po nazwisku. Zdało się Zuzie, że pod naciskiem pieszczot Coeura stygnie, marznie, staje się taflą lodu, po której znowu ona sama, Zuza, spływa w udręce kroplami krwi.
— Nigdy nie wolno ci znęcać się nad papą. — W napięciu wszystkich mięśni kopnęła Coeura w ramię.
— Nie wolno mi, nie wolno — mamrotał Coeur, obiecywał z uśmiechem. Po czym dysząc łapczywie spadł ciemną, cynobrową twarzą między uda Zuzanny.
Gdy zamknęły się za nią drzwi pneumatyczne, Coeur rozłożył się na klubowym fotelu i zamknął oczy. Zapomniał o Zuzannie. Przepływała mu jeszcze przez żyły ciepłem szumiącym, lecz już o niej nie myślał. Nie umiał myśleć o jednej kobiecie wyłącznie. Łączyły się odrazu wszystkie w jeden zapach, w jedną cielistą masę żywą i elastyczną.
Dlaczego Zuza wspomina o Falkiewiczu?! Zawsze jednak wypaple i przyniesie coś nowego z miasta. Wytelefonował co prędzej auto, pojechał na kopalnię, przyszedł przez puste lokale Zarządu.
Stanek i Frydrych, dwa niezawodne brytany straży kopalnianej — na miejscu.
— Nie telefonować nikomu, że jestem na kopalni.
Poszedł przebrać się do łaźni.
Dyżurował tu dziś stary portier Supernak, szczęśliwy, że na dziś wypadł mu ten dyżur. Dziś przy ka-