Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o to prosisz, gdyż inaczej zginąłbyś z obrzydzenia do siebie!!! Ludzie mówią, że już tutaj zaczynasz kręcić, jak wszędzie, jak w Rumunii, na Kaukazie, w Afryce — tak kręcisz teraz przy tym strejku! Nie darmo pozmieniałeś na kopalni Francuzów! Nie darmo wszystkie sztuczki! Nie darmo te redukcje!
Wyliczała śmiało i bezczelnie wszystko, co gadali na mieście, co Knote donosiła, co sama mogła wiedzieć od ojca, wszystko włącznie do zidiociałego Falkiewicza, którego za szacherki przy planach podobno zbito na kopalni.
Gdy wspomniała nazwisko geometry, Coeur rzucił się naprzód. Przypadł do Zuzy, objął przez nogi, szarpał sprzączki, czarną, ciężką głową wcierał się w chłodne, gładkie ciało, aż zwarli się, zderzyli, spletli — wielki żuk czarny i biała, giętka liszka.
— Taka właśnie kanalia jak ja — szeptał Coeur lepiąc się do Zuzy wśród poduszek — taka właśnie kanalia daje ci teraz rozkosz.
Spychając go odpowiadała ze śmiechem, że kanalii nikt nawet nie pamięta, kanalii nie wolno przekroczyć granic dmiwierżyzmu, kanalia musi być posłuszna, kanalia może tylko służyć. O to chodzi, ach o to właśnie chodzi.
Coeur pochwycił ją oburącz, ścisnął, jak gdyby zmiął. Składał, rozkładał, przemierzał wzdłuż i wszerz naciskiem paznogci. Gładził i znów szarpał. Pozwalała na wszystko, nie dbając o ból fizyczny, w coraz sroższych obrotach, coraz obojętniejsza, jeszcze bardziej swobodna, aż spokojna, nieomal że znudzona!
Mówiła równym monotonnym głosem: — Pozwa-