Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rakiety tennisowej. Pani Stanisławie w oczach pociemniało na ten widok.
— Nie pozwolę — jęczała — żadnych sportów, tennisów beze mnie, gdy pan Coeur wymawia nam posadę I Gdy tu lada dzień strejki mają wybuchnąć. Coeur, Coeur, Coeur, wszędzie Coeur!!!
W drzwiach zjawił się Kostryń wionąc za sobą zielonymi połami szlafroka. Zmarszczona twarz dyrektora o dużych wybałuszonych oczach sterczała nad jedwabiem kołnierza niby karnawałowa maska.
Siadł na pistacjowej kanapce. Ledwie usłyszał jak Zuza wykrzyknęła do matki: — Jesteś wariatka!
Zakrywszy sobie oczy rękawami szlafroka Kostryń zawył znienacka, przez głuchą ciszę wszystkich siedmiu pokoi. Pani Stanisława chwyciła się za głowę, Zuza wyszła co prędzej.
Do salonu. Do fortepianu. Pograć trochę. Czyżby Coeur ośmielał się rzeczywiście tak szantażować ojca?
Jakiś taniec: maglowała niezmiennie jedno i to samo? Od początku do końca. Rodzice wciąż krzyczeli. Zimne klawisze dawały palcom Zuzy pożądaną ochłodę. Wybijając gimnastyczne rytmy uśmiechała się do samej siebie w refleksie czarnego pulpitu. Pełna politowania dla niezaradnych starych, mimo wszystko, mimo tylu przykrości pełna doskonałego humoru. Może humor ów płynął właśnie z poczucia władzy? Ona, Zuza, zrobi zawsze, co chce. Wszyscy napotykają trudności — ona daje sobie radę. Wszystko wali się dookoła, u Zuzy wszystko kwitnie, cicho, potulnie, grzecznie. Aż nuda bierze od tej grzeczności. Zadziwiło teraz Kostryniówmę niespodziewanie, że tyle pracy,