Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cach pod ścianami, niczym spłoszona mysz. To tylko dla rodziny można wytrzymać!
Dając nocnemu stróżowi napiwek wzniósł Kostryń oczy, domyślnie ukazał okna sypialni Coeura i szepnął rzewnie: — Tak, tak, mój stary, on pracuje, on myśli za nas wszystkich.
Przy furtce ogrodowej wypadło chyba pogłaskać psy. „Miłe, wierne stworzenia“. Głaskał je Kostryń ostrożnie bryzgając równocześnie łezkami wielkiego strachu.
Przybywszy do domu zbudził żonę — że chory. Wyczerpany. Że górnicy pokrzyżowali wszystkie plany. Największa szuja — Drążek. To Knote wynosi mu stąd pewno wszystkie tajemnice. Tak, wypadnie rozprawić się z Knote. Długo opowiadał o niej żonie, że kto wie, może Knote została prowokatorką?...
Potem rozłożył się obok na łóżku, czytał Gazetę Policyjną, dzwonił jeszcze na kopalnię i do huty. A potem dopiero, och, nie była to miłość! Szamotanie, szarpanie, potworne rzeczy, drwiące kpiny — medalion! medalion! — pełno sińców na ciele i taki ból, że pani Stanisława uciekła nago z łóżka do przedpokoju, z przedpokoju aż do salonu! A tu łykając łzy schowała się przy piecu, za parawanem z pierścionków od cygar. Tu się schowała jakby już nie przed mężem nawet, ale przed samą sobą.