Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ślady. Zawrócił od strony „Flory“ i cmentarza, mimo wielkich odkrywek „Erazma“, ku ulicy Miedzianej.
Opodal posterunku policji zostawił auto i dalej poszedł pieszo kolonią urzędniczą rozłożoną na tyłach ogrodu Coeura.
Och — dostawanie się tu w nocy było prawdziwą męką. Stróż nocny, Niemiec, drab olbrzymi, ośm potężnych psów wilków. Szybki oddech zgonionych bestyj i szum ogrodu.
Stróż nie wchodził do willi. Mechanika elektryczna otwierała drzwi jedne po drugich.
Minąwszy hall poszedł dyrektor Kostryń schodami na górę. Im wyżej, tym wolniej. Musiał się trzymać poręczy, tak osłabł. Wszędzie świeciły się kolorowe lampki nocne.
Na górze jął się skradać cicho i ostrożnie. To już doprawdy można znieść tylko dla rodziny, takie upokorzenie. Przystanął w kancelarii. Pachniało tu cygarami, perfumą i jakimś — wydało się Kostryniowi — samczym, kocurzym smrodem. Myśl, że Zuza, Zuza, Zuza, jako żona Coeura musiałaby żyć w tej właśnie willi, napełniła Kostrynia wstrętem!
Sypialnia. Trzeba wejść. Wszedł ostrożnie na palcach. Zatrzymał się przed szarą materią osłaniającą łoże. Tam, w głębi, leżał Coeur.
Francuz nie odsunął kotary. Widocznie śpi.
Przez okno płynął blask księżyca.
Kostryń dotknął ostrożnie brzegów jedwabnego baldachimu i zaczął mówić. Półgłosem, lecz wyraźnie.
O przebiegu posiedzenia. Jak to dzięki niespodzianej awanturze o angielską sobotę stanęło ostatecz-