Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy to kwestia ustawowa, czy też tylko umowna?!
Wtedy zerwał się Duś, sygnalista „Erazma“, i wrzasnął, że to sprawa zasadnicza. Buchnęło z niego żarem nienawiści klasowej. Słowa leciały szorstkie, przystające, sam ostry, twardy przerost, jak się nazywa skałę przerastającą węgiel.
Wiedział, że słów dosadnych używać tu nie wolno. Dwa razy użył już prostego wyrażenia — zbrodnia. Wiedział, że towarzysze o soboty nie stoją. Sami się przekradają, zjeżdżają na dół i robotę szykują w te soboty darmo, by potem więcej węgla ustrzelić na kopalnianych przodkach.
— My tu bawimy się — wykrzyknął — w sobotę angielską! I w koszta jednej tonny! I w krzywdę robotniczą, i w ciężary kapitału. My tu bawimy się we wspólne posiedzenia. To jest luźna zabawa, a tymczasem tu nie ma posiedzenia, ani krzywdy, tonny, ani dniówki pańskiej, ani na rekord, ani żadnej umowy, ani żadnej soboty angielskiej, tylko ten węgiel, który dla was jest życie, a dla nas śmierć! Idziemy — krzyczał — do strejku! O swoje prawo życia! O własność tych warsztatów pracy, coście je krwią naszą od tylu lat dobrze już zamortyzowali! O własne swoje prawo produkcji!
Mowa Dusia zdradziła całą sprawę. Delegaci poderwali się hurmem, a nad zielone sukno wykwitły szare pięście. I krzyk!
Rada Kopalń i Hut nie znosi takich krzyków.
Sekretarze wciąż jeszcze zapisują, lecz dyrekcje