Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiek związany przez kapitał, lecz dobry. Człowiek, któremu kto wie, czy nie najlepiej właśnie objawić słowo boże?! Dlatego, jako domatorska Kostryniów, pragnęła tu przedwstępnie poznać sama wszystko w nowej wierze. Zwłaszcza teraz, gdy ludzie tak są naszpanowani strejkiem!
Knote krótko tu zabawiła — Tyle tylko, co uszczknęła rozmowy. I tak za żadne skarby nie weszłaby do pomieszkania księdza, ach nie! Za nic na świecie!
Zmówili się. Gdyby kapitał szczerze zagrażał księdzu Kani, Knote księdza uprzedzi. Po czym tak, bez powodu, aż po uszy czerwona, pocałowała rękę księdza. Nie zdążył jej zabronić, gdy już znikła w szczegółowym drżeniu wszystkich opiętych wypukłości a z myślą cichą, jak marzenie: jakiego dotąd nigdy jeszcze nie zaznała, a którego starczało, by znosić teraz wszystko, wszystko, wszędzie i bez dawnego przymulania się nieustannego. Chociażby u samych Kostryniów, nawet podczas masażu.
Żadnych teraz sztafirków, minek i całowań po rękach. I żadnych dreptań wystraszonych! Masz masować? No to już sięgasz pod kołdrę, jak do worka z rozrąbanym mięsem. I zaraz do roboty zaczynając od fachowego przetraktowania stóp pani dyrektorowej Stanisławy Kostryń. Podobnych stóp w Osadzie rzadko, żeby z takim serduszkiem różowym na pięcie i żeby były po wierzchu atłasowe, a zaś od spodu safian.
Pani dyrektorowa leży martwo i czeka, przez jej nogi białe ślizga się perlisty połysk porcelany. — Obecnie — żadnych pieszczot czy pochwał! Przerobić dobrze kostki, przerobić gładkie mięśnie łydek, poklepać