Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wychodziły im szyje za cienkie, jakoby wydłużone nieustannym podziwem.
Gdy nagle głuche szumy poleciały stronami chodników. Ludzie wionęli w tył, ścisnęli się, a szare i kościste, nito z blachy wycięte kobiety gęgać jęły miarowo:
— O! — O! — O!
Dał się słyszeć gęsty klask kopyt i oto w czarnym kurzu wysforował się pluton konnej policji.
— Kapuścik — swoje wojsko prowadzi! Haftowany Kapuścik!
Kapuścik, haftowany na kołnierzu i granatowych mankietach srebrem oficera policji, caplował w skocznych trawersach... Oczu mu nie było widać spod daszka, jeno dwie rozeżglone szybki cwikiera na piegowatej twarzy. Ochoczy, jasny blondyn. Za oficerem, w sykliwym gwizdaniu pospólstwa sunął pluton.
„Amerykańska dosłowność“ całego tego widoku podnieciła Tadeusza. Spytał skwapliwie o Dom Ludowy.
W odpowiedzi wyszczerzyła się długa, skośna gęba i słowa: — Burdel a nie dom.
Przyprowadziły Tadeusza na miejsce afisze. Nazwisko „POSEŁ MIENIEWSKI“ wytłoczono tak ogromnymi literami, że zdawało się wyskakiwać z wąskiego tła ogłoszeń w powietrze. Dom Ludowy zaklejony był od czwartego piętra aż po sutereny.
Wchodziło się tu bramą zbitą z desek. W podwórzu na skrzyniach z wapnem, belkach, cegłach, jakichś wywróconych kotłach, drabinach, siedziało wszędzie mnóstwo robociarzy. W głębi wznosił się fronton do-