Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



4.
MLEKO MACIERZYŃSTWA

Takiego szczęścia pod niebem rozegrzanym w dzień jesienny starczyłoby swobodnie aż do zachodu słońca: na trawach wyszarzałych, nad ogniami wiecznymi w głębokiej, zapomnianej ciszy.
Poderwali się jednak!
Na górze, wychylony pośród krzaków, patrzył Duś. Miedziana, węglem osmolona twarz sygnalisty ciemniała nad parowem. Zakrzyknęli co bądź i wybiegli ku niemu pod górę. Oznajmił, że na nadszybie przyszła dziwna wiadomość, jakoby skały siostrę żywcem przy tłukły, czy też co, czy też jak?
Lenora klasnąwszy nagle w dłonie wzruszyła ramionami i bez żadnego pożegnania odbiegła z powrotem ku kamieniołomom.
Zostali we dwóch.
— Twoja siostra — rzekł wreszcie Tadeusz.
Duś nic nie odpowiedział. Gdy za kopalnią minęli długie kartoflisko, ukazała się wśród szarych roz-