Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szumiący uśmiech zadźwięczał w jej ustach, ramiona szeroko rozwarła, niebo się nad nimi przechyliło w najrozmaitsze strony i tak zderzyli się i zespolili w bezmiernym objawieniu, połączeni wszelaką miarą ciała, gorąca, duszy i radości, i zguby, i biedy, i niedoli, i ucieczki, i nieba szerokiego, i słońca rozlanego pod zamkniętymi powiekami.