Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak nie na przedstawiciela obcego kapitału przede wszystkim.
— Młody Mieniewski, panie dyrektorze Kostryń, chce z panem robić interesy handlowe. Nie myśli o żadnych zamachach. — Coeur wstał i zostawiając Kostrynia przed biurkiem, przesiadł się na kanapę. Więcej we wszystkich personaliach ufał donosom Supernaka, portiera, niż swoim dyrektorom.
— Ze mną interesy?!
— Tak, z panem.
Na policzki Kostrynia wystąpiły fioletowe plamy. Przerażenie mieniło się w wybałuszonych oczach. Coeur wodził jeszcze chwilę wzrokiem po głowie swego dyrektora, po czym przestał go widzieć. Długoletnie bowiem doświadczenie organizatora ustalało pewien aksjomat, w danej chwili nader konkretny: gdy ferment wśród tubylców przechodzi na tło religijne, zaczyna się istotne niebezpieczeństwo. Ważną więc w całej tej gadaninie mogła być tylko afera owego księdza, tego jakiegoś Kani. Czy stary, rozwlekły klej — myślał Coeur o górnikach tutejszych — nie zakipi przedwcześnie! Gdyby wykipiał przedwcześnie, w żywiołowych rozruchach, cena administracyjnego dyrektora dla Westfalczyków mogłaby nagle przestać istnieć.
— Ze mną interesy handlowe?! — szeptał Kostryń.
— Milcz pan! — Coeur odwrócił się tyłem na kanapie. Zamknąwszy oczy tarł policzkami po szorstkim, zakurzonym pluszu wysokiego oparcia. Strejk nie rozwiązywał ostatecznie niczego. Przyjedzie delegat z Pa-