Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

względu na nazwę, narodowość czy rasę. Szukał dla nich nafty w Południowej Ameryce, później węgla w Azji, miedzi w Kongo, nafty w Rumunii, potem na Sumatrze. Dawali wciąż za mało.
— Ja też jem ostrużyny, — przerwał nagle Kostryniowi i uśmiechnął się, jak przed chwilą, gdy go zagadnięto o ów kwartet francuski. Przypomniało się bowiem Coeurowi, że parę tygodni temu on sam stał przed innym, ważniejszym biurem, przed biurem centrali Towarzystwa w Paryżu, i także tłumaczył tam coś podobnego? To samo o swoich ostrużynach...!
Zawsze dla wszystkich same ostrużyny, a kto zjada ziemniaka? Więc strejkować? Pójść na rękę westfalskiemu koncernowi?... Czy też zostać wiernym swemu Towarzystwu i nie strejkować?
Przewalało się to przez Coeura już od dni dziesięciu. Nie spał po nocach. Tłukł z Zuzą w tennisa całymi godzinami. Przestał pić czarną kawę, herbatę — tylko rumianek z miętą. Przed snem moczył nogi w zimnej wodzie i zawijał pod kołdrą ręcznikiem dla odkrwienia mózgu. Niecierpliwił się, judził, męczył i w końcu zatracał zupełnie w takich oto błahych wątpliwościach.
Gadanina Kostrynia nie mogła mieć żadnego wpływu na decyzję. Coeur dziwił się tylko, dlaczego ten człowieczek mały, nikły, wciąż bryzgający łzami, stoi tu jeszcze przed biurkiem, gada, plecie i przeszkadza?
— Pan rozumie, dyrektorze — skarżył się Kostryń — że w moim wypadku, odpowiedzialnego dyrektora, wszystko sprowadza się właśnie do odpowie-