Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

inaczej. Znacznie lepiej. Oczywiście, wmieszała się tu uroda matki.
— Ils mangent — zakończył Kostryń długi okres — les ostrużyny ziemniaków.
Słyszało się to wszędzie na świecie. Wszędzie, stale, zawsze. Jedzą ziemniaki, czy banany, czy też ryż, fasolę czy sago, kukurydzę, czy siemię i mają za mało. I wszędzie, kauczuku, nafty, węgla, cynku, miedzi też za mało... I ciągle trzeba więcej!
Coeur ziewnął.
Wszędzie padają z głodu, a jest ich coraz więcej. W normalnych czasach Coeur wzruszyłby ramionami. Dziś słuchał. Wiadomości, otrzymane z Paryża, były tak mętne! Wielka akcja połączenia rudy alzackiej z westfalskim węglem wciąż jeszcze utykała. Czy „Erazm“ wraz z kompleksem tutejszym przystąpi do tej akcji?!... Połączy się z przyszłym westfalsko-alzackim koncernem, czy pójdzie przeciw?!
Wielki strejk na „Erazmie“ i w Zagłębiu całym mógł wpłynąć zasadniczo na wszystkie pertraktacje. Instrukcja centrali z Paryża nakazywała zwłokę. Więc czekać, czy nie czekać?... Trzeba tu było zachować samodzielność, nie tyle „Erazma“, co przede wszystkim własnej ceny....
Własnej ceny. Westfalczycy dawali wciąż jeszcze za mało! Cóż dawali, u diabła! Że go zostawią tu jako dyrektora? Małą podwyżkę w gaży i w tantiemach? Za to, że dopuściwszy do awantur tutaj, do strejku, do zamieszek, zdeprecjonuje cenę „Erazma“ jako wkładu Towarzystwa?
Westfalczycy?! Byli zawsze ci sami, wszędzie bez