Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mechanizmy z żelaza są ciężkie i oporne. Z czego wszystkiego razem powstało dla palaczy na „Erazmie“ prawdziwe piekło. Wygartać miał spod ściany i raz po raz przyrzucać, boć to płonie hyc-myk! Raz po raz wieszać się na sztandze i raz po raz do góry podpychać.
Jak ich tu było pięciu wytrawnych palaczy, co nawet przeszli kurs piecowy u erazmowskiego mechanika, wszyscy pięciu szaleli do ostatniego zmysłu.
A dopiero gdy zjawił się nadspodziewanie sam pan dyrektor Coeur w skórzanym palcie! Kopalnianymi siwoszami zajechał. We wrotach półotwartych siwosze łbami pomachują, a tu palacze w myczeniu pieców, świstach pary i buzowaniu ognia i w świetle tego miejsca wąskiego, piekielnego, niby pięć małp spoconych rzucają się do łopat i na sztangi! Podnoszą, opuszczają, mało w te brzuchy ogniste do środka nie powłażą.
Szymczyk wsparłszy się obiema rękami na żelastwie, aby sztangę w dół zsunąć popisowo, nie dał rady. Zupełnie nie dał rady! I z braku sił, i z ogromnego przejęcia ważną dyrektorską osobę.
Wtedy to Coeur, wyżarte Francuzisko, przyskoczył w połyskujących skórach, obiema dłońmi wsparł się silnie na rękach Szymczyka, ze słowami: — Musi być mocniej, mocniej!
Wtedy to pod naporem dyrektora pękły ręce Szymczyka. Bryznęła z nich nabrana woda, z wszystkich palców i z wielkich agrestów na dłoni.
— Nie możesz tu pracować — huknął Coeur