Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ostatnia klatka, pójdziecie do redukcji, towarzysze!!
Klatka znaczy w mowie potocznej winda.
Całe nadszybie pełne górników przybyłych na trzecią zmianę zamarło w bezruchu. Duś odskoczył od rozwartych krat, jak oparzony.
Od maszyny wyciągowej strzyknęły sygnały, drugie z podszybia — drugi, trzeci, piąty.Dół kopalni przyzywał powierzchnię, jako że klatka z ludźmi nie może stać w powietrzu, a tu oto stanęła, gdyż Duś jej nie odebrał.
Duś Jan, w odległości dwóch kroków od guzika sygnału, stał drżący całym sobą. Przebłysło mu przez głowę, że nie oddzwoni do maszyny wyciągowej potrzebnego znaku. Zabrzmiały nowe dzwonki z maszyny wyciągowej, nowe z podszybia, zderzyły się i starły, po czym rozjękła rura metalowa aż od dna szybu tu przeprowadzona. Sygnalista z podszybia gadał w nią, krzyczał i zaklinał. Po czym rundajs, czyli żelazny pręt wzdłuż szybu przetkany na wypadek przerwania elektrycznej łączności jął dźwięczeć od uderzeń bitych z dołu.
Wszystkie znaki napróżno.
Sygnalista Duś Jan, blady jak śmierć, nie odpowiedział...
Nie odpowiada, przyskakuje ku kratom, ręce w powietrze rozrzuca i do towarzyszy owych w windzie przed pomostem nadszybia wstrzymanych, że ani wysiąść nie mogą, ani się wydostać, do towarzyszy owych poziomem bona jakby do pół przeciętych, woła: —