Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niewskich! Latorośl, która żadnej nie daje gwarancji. Cóż tu skrywać? Ten młody Mieniewski żyje z dziewczyną kopalnianą. Niejaką Duś Lenorą, najzwyklejszą dziewką?
Pani Stanisława zerwała się z fotela, gotowa na wszystko. Ach, na wszystko!
Poszły więc we dwie zobaczyć co się dzieje u Zuzy. Zobaczyć, w danym razie przez dziurkę od klucza!
Tadeusz siedział na kanapce pistacjowej, Zuzanna przed lustrem toalety. Pod światłem bladoniebieskiej lampy jakby ze szkła wydęci. Prowadzili rozmowę o szczegółach urządzenia pokoiku.
Wszystko tu było złote, białe, pistacjowe. A już dwa kroki dalej dygoce huta! Straszliwe tętno żeber żelaznych, przęseł, zgiełk pieców, mlaskot gotowanej stali drobił maluchnym dreszczem przez bibeloty, flakony i pilniki. Głos huty dochodził do granic wzmożonego ryku, po czym stukał głuchym ciągiem uderzeń, z którego znów tryskały nagle porywy świstu.
— Wyrażam to po swojemu, proszę pani, z amerykańską dosłownością: pistacjowa pomadka na brzegu piekła.
— Wszystko zawdzięczamy pańskiemu ojcu, wielkiemu leaderowi. To papuś pański memu papusiowi tak nogę podstawiał w Warszawie, w ministerstwach, na konferencjach, że w końcu zostaliśmy już na prowincji. No tak.
Zuza mówiła spokojnie, uważnie, przechylając na bok głowę.
— Szkoda, żeśmy się przedtem nie poznali! Te-