Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

palone. Jak w dnie kwartetu, lub kiedy bywał Coeur. Może przyszedł niespodzianie?... Zachciało się jej krzyknąć tu na całe gardło, krzyczeć ze wszystkich sił. Złożywszy chustkę na krzesełku zatarła grzecznie ręce. Grzecznie i smakowicie, jak przed masażem bardziej ustosunkowanych pań tutejszych.
Z otwartych drzwi jadalni wybiegł truchcikiem dyrektor Kostryń. Chwycił obie ręce Tadeusza. Ogrzewał je własnymi dłońmi.
— Ach, tak, pan jechał bez rękawiczek, na takie zimno. Bez rękawiczek! — Prowadził Tadeusza do pokoju Zuzy.
Gdy przechodzili przez salon, wstrząsany odgłosami pobliskiej huty, koło parawanu z pierścionków od cygar usłyszał dyrektor w sobie samym, lecz jakby wypowiedziane cudzym głosem następujące zdanie: — Mieniewski obciążony bombami.
Po zdaniu tym wybuchło natychmiast: prowokacja, zawiadomić Kapuścika, policja, nagrodzić Knote, zreferować Coeurowi zaraz jutro, zamach, dlaczego zawsze ja, zawsze Kostryń!!!
W drzwiach pokoju Zuzanny odetchnął.
Odrzuciwszy książkę na kanapkę, córka dyrektora Kostrynia powstała z uśmiechem. Z najwłaściwszym uśmiechem dobrze wychowanego przywitania. Ubrana — odpowiednio: w suknię z jedwabnego popielatego trykotu. Wiedziała o co chodzi: by zająć Mieniewskiego aż do powrotu Kostrynia z kopalni.
W korytarzu między pokojem Zuzy a jadalnią przypomniał sobie Kostryń, że musi przecież zaalarmować drużynę ratowniczą na „Erazmie”. Pierwszą