Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i chłodzie. Dla ojczyzny. Ale co tacy zakuci, ciemni ludzie wiedzieć mogą naprzykład o sławie, honorze ojczyźnie.
— Nic nie wiedzą — zaśmiał się Duś czyściutko. — Nie mają czasu.
Wyszła tedy w tym pyskowaniu historia naprzeciwko historii, spotkały się i losy swoje porównały.
Podziemna historia Dusia Jana, sygnalisty z „Erazma“, kiedy wcale nie był jeszcze sygnalistą, lecz w pełni sił młodzieńcem, pracującym na kopalni jako pomoc pierwsza górnika. Losy, wypowiedziane suchymi wargami a twarzą nieruchomą, sztywną, jak oblicze miedziaka.
Ludzie pracy, tu w Zagłębiu, chcieli straszną wojnę zatrzymać strejkami na kopalniach. Waszą niebieską krew porucznikowską! Za to popadli, ma się rozumieć, na zsyłkę do obozów koncentracji. Tam zdychali wreszcie z głodu dla dobra ludzkości. Po czym nastał rozruch europejski, otwarły się więzienia i obozy, ludność cała wyległa na drogi. A cóż ludzkość? Każdy swoje zaczął łapać i znów gromadzić pod siebie, tylko jeden Lenin pomyślał o ludzkości.
— My się tymczasem z rewolucją właściwego człowieczeństwa kierowali do kraju przez kordony, granice i straże. I cóż nas tu spotkało w ojczyźnie prócz bujania? Do milicji ludowej przystali my za rewolucję.
Duś Jan z niezagojoną jeszcze pachwiną po postrzale na Węgrzech, w której to pachwinie dotąd żyły ułożyć się nie mogą.
— Z milicji przeodziali nas na wojsko, na kresy, bić mniejszości — taka to była cała rewolucja człowie-