Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nował przestudiować doraźnie wszystkie płace, dział po dziale, z umowy, którą każdy tu przed sobą ma. Z uwzględnieniem dziesięcioprocentowej zwyżki (przy wymawianiu procentu aż westchnął ze wzruszenia) która w obliczu drożyzny i tak nie dogoni kosztów utrzymania, a na Radę Kopalń i Hut musi być wniesiona. Chyba musi?!...
Gwar bezrobotnych przepływał za drzwiami, przechodził, przystawał, znów przemijał, delegaci wzięli się za książeczki z umową, od pierwszej stronnicy do dziewiętnastej, zakończonej drukowanymi podpisami inspektora pracy, kapitału i przedstawicieli Związku.
Czytał to wszystko teraz sprawnie Sikora. Za głosem czytania przewracali stroniczki, kiwając szarymi głowami jak gdyby przy modlitwie. Był to długi, z dwóch części, z płacy dniówkowej i ugodowej, pod ziemią i na powierzchni złożony pacierz pracy i krzywdy górniczej.
Po odczytaniu punktów zaczęły się uwagi i dyskusja i wszystko znowu rozkawałkowało się na dziesięć części.
Towarzysze delegaci wyłuszczali sami wszystkie punkty i zaraz jedna podwyżka rozszczepiała się na dwadzieścia innych. Gdy się zgodnie przy dniówce trzymali, to przy pracach ugodowych rozleciało się wszystko o procenty. Górnicy darli dla górników, z uszczupleniem powierzchni i pomocy, i to samo wyszło przy świadczeniach, a jeszcze, gdy się w to wdały płace maszynistów przy turbogeneratorach w elektrowniach!
Jakby włos do ręki dostawali, a ten włos na dziesięć innych się rozszczepił, a tych dziesięć na sto,