Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie lada między bezrobotnymi. Bezrobotni zwalą się na delegatów, delegaci na posła.
Tak więc umowę z Kostryniem doprowadzi do skutku kto inny, a mianowicie sekretarz Związku, Koza. Drążka dzisiaj się wywróci!
Za każdym naciskiem na drzwi, za każdym nieskładniejszym słowem, czy też okresem mowy, z którego niby z bagna nie ma już żadnego wyjścia, patrzył poseł Drążek w pocie czoła na Kozę. A Koza nic! Ścierwo, nie sekretarz okręgowy! Ścierwo!
Poseł Drążek obrabiał na razie grunt za pomocą takiego oto zdania, które z trudem ogromnym zdążył jeszcze wyłuskać, a które tyczyło się ostatnich prób strejkowych na hucie „Katarzynie“: — Po tych rakietach pozostał, towarzysze, swąd w postaci dziesiątek wyrzuconych z pracy za strejk i w postaci kilkunastu aresztowanych.
Wyrzekłszy taką prawdę spojrzał już błagalnie ku Kozie, a Koza przez głowy delegatów popatrzył sobie raz jeszcze na ulicę Przemysłową za autem, za uczniami, którzy wracają tłumnie ze Szkoły Sztygarów.
Gdy oto drzwi wejściowe, jak gdyby wykrzyknęły krótkim straszliwym głosem! Naoścież się rozpękły, ukazując w głębinie wąskiego korytarza tłum zbity, gęsty. Tłum! Wyli jak powietrze w wielkich piecach kotłowni. Drążek pięści przyłożył do skroni, nie wiadomo, na jaki znak.
Z pierwszego rzutu powstrzymał swym widokiem i postawą dojrzałą, za drzwi wypchnął bezrobotnych, stary górnik Martyzel. Po czym zaraz przemówił do rzeczy, można nawet powiedzieć, ugodowo: zapropo-