Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piersi, w piersiach zmieniła się w jakieś ogromy radosne!
Zbliżyła się do łóżka, Mieniewski zaraz usiadł. Spuchlizna już mu zeszła, ma się rozumieć, ale siniaki pozostały. Lenora objęła go za szyję, przerażona: nie tak być miało, miało być z daleka, tymczasem objęła za szyję syna wrogiego leadera, syna sprzedawczyka klasy robotniczej. Nie tak było postanowione, tymczasem usta jej same rzekły cicho a przecież dobitnie, jak przed okienkiem wypłaty, żeby było wiedziane i nie zostało pomylone.
— Ja jestem Lenora Duś. Lenora, Duś...
— Duś? — Tadeusz skoczył wysoko na łóżku. Przypomniał sobie ciemną, śmierdzącą jatkę, twarz Dusia prostą, surową i jak płakali we wspólnej nienawiści.
— To ja jestem, Lenora Duś, siostra Jana Dusia. Co to wiecie...
Dlaczego przeszła nagle na owo „wy“ partyjne? Supernak inaczej objaśniał. Kazał pytać, badać, szpiegować. Całkiem inaczej uradzili też z bratem. Ale brat ani Supernak nie wiedzieli i nikt wiedzieć nie mógł o tej nocy na ściółce.
Rozpadało się wszystko w Lenorze, jak ziemia na odkrywce, po wystrzale.
— Bo my jesteśmy komuniści — westchnęła z dumą. — Zakazali wspominać o tym, wypowiedziała, aby wszystko było wiadome, a potem niech się dzieje najgorsze.
— Dużo mnie to obchodzi czy jesteście komuniści! — wyciągnął do niej ręce z uśmiechem.