Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

je? Jadł z każdej ręki, ale służyć, Ceurowi chyba służył?
Jak Dom Rady Kopalń i Hut Domem Rady, a Ludowy Ludowym a ulica Przemysłowa, na której czekała obecnie pani Knote, ulicą Przemysłową, a Cieplik Cieplikiem, nikt chyba nie słyszał, by skromna masażystka tyle nici ważnych w jednym ręku trzymała. Pomyślała o tym z dumą i o tym, że nigdy chyba Feliksa nie zdradzi, i o tym, że w poniewierce takiej życie całe straci. Więc cóż jej przyjdzie z dumy? Już nawet łzy gorące pod powiekami uczuła, gdy niespodzianie bierze ją ktoś za łokieć!
Lenora przed nią stoi, podczas gdy Supernak na drugą stronę ulicy kuśtyka przez błoto — razem przyszli, z pewnością po swojemu nakręcił już dziewczynę!
Byłaby Knote dłużej nad przewrotnością Supernaka bolała, gdyby nie dzisiejszy wygląd Lenory... Sukienka w czarno-szarą kratkę, modna, krótka, z tyłu zwisająca, na to żakiet piaskowy. Klapy i boki sztywne, jak z kamienia, poły wiotkie, pomarszczone, niczym z bibułki. Do tego krawatka na druciku, do tego guziki kościane. Do tego, naturalnie, pantofle z gwiazdkami, wyrobionymi na kapkach, do tego pończochy cieliste. Do tego na głowie kapelusz, roztrzęsiony, pochyły, jak przekręcona spluwaczka. I cóż z gładkich różowych rumieńców pod takim kapeluszem?!
Zgadały się co do klucza, ma zostać pod słomianką. Co do mydła, ługu, wody — o młodym Mieniewskim ani słowa. Weszły razem na podwórko. Koło kasztana przypomniała sobie Knote, że sama przy szorowaniu nie pomoże, chore czekają na mieście.